Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski

Hołd w blasku giewontowego krzyża

Moje wspomnienia związane z Ojcem Świętym sięgają czasów jego posługi w Archidiecezji Krakowskiej. Pierwszym, namacalnym kontaktem z osobą kardynała Karola Wojtyły, był sakrament Bierzmowania. Była to piękna uroczystość, bo dla górali, którzy są bardzo głęboko wierzący i odczuwają silną więź z Kościołem i krakowskim biskupstwem, każda wizyta arcybiskupa na Podhalu była wielkim wydarzeniem. Z tamtego dnia pozostała mi do dzisiaj bardzo cenna pamiątka w postaci książki z dedykacją Karola Wojtyły. Te bardzo młodzieńcze wspomnienia pozostały do dzisiaj.

Później przyszły studia i duszpasterstwo akademickie u Cystersów w Mogile i u Dominikanów w Beczce. Byłem pod wielkim wrażeniem, bo czuło się od niego niezwykłą moc. Ksiądz kardynał nie dawał poczucia dystansu, czuło się raczej bliskość. Można z nim było porozmawiać na każdy temat: życia, studiów, wiary…Czuliśmy w nim oparcie. A potem był rok 1978.

Zanim nadszedł październik, miałem okazję odwiedzić Watykan i Castel Gandolfo. Dzięki opatowi cystersów Bogumiłowi Salwińskiemu, wziąłem wówczas udział w audiencji Pawła VI. Papież był już schorowany i bardzo zmęczony, ale to wydarzenia zapadło mi w pamięci. Aura, jaka roztaczała się wokół papieża, Watykanu, Placu Św. Piotra, bazyliki robiła duże wrażenie. Gdy przyszło pamiętne konklawe, wciąż tamte dni stały mi przed oczami. Czułem się tam obecny, wśród tych setek tysięcy pielgrzymów wyczekujących na pierwsze słowa Naszego Papieża, wiwatujących na jego cześć. Trudno mi do dziś opisać co wtedy czułem. Na pewno niewyobrażalne szczęście, ale i niedowierzanie, zaskoczenie. Z drugiej strony duma i wdzięczność, że Duch Święty tak wywyższa nasz naród i każdego z nas. Nie miałem jednak wątpliwości, że Karol Wojtyła, ze swoim geniuszem, charyzmą i świętością, jest właściwą osobą do pokierowania nie tylko Kościołem, ale i nami Polakami. W tym mną samym.

Jego osoba dała nam wszystkim nadzieję. Sprawiła, że uwierzyliśmy w siebie, że podnieśliśmy głowy. Zniknęła bojaźń. Jestem absolutnie pewny, że gdyby nie on, nie mielibyśmy wolnej i suwerennej Polski, a Europa zapewne wciąż byłaby podzielona na dwa obozy. Któż z nas mógł wówczas przypuszczać, że Związek Sowiecki wraz z całym terrorem i układem satelickich państewek, rozpadnie się bez przelewu krwi. To był cud, który dokonał się tylko dzięki Niemu. Cud bezkrwawej rewolucji i cud solidarności.

Oprócz olbrzymiej swojej mocy, płynącej z gorącej wiary, żarliwej modlitwy i wielkiego serca, Ojciec Święty miał przeogromny dar słuchania. Jeśli spotykał się z kimś wydawało się, że nic innego i nikt inny nie istnieje. Tylko rozmówca i jego problemy. Każda osoba miała nieodparte wrażenie, że papież jest tylko dla niego. Że autentycznie jest wsłuchany w to, co dana osoba ma do powiedzenia. Co więcej, dało się odczuć, że Ojciec Święty nie tylko te problemy rozumie, ale i doskonale zna. Że podejmuje rozmowę na ich temat, wie jak tym troskom zaradzić. To było niewiarygodne, a przecież takich rozmów odbywał dziesiątki, jeśli nie setki, dziennie. Ten dar Ojca Świętego sprawiał, że każde słowo zapadało w pamięci. Stanowiło drogowskaz.

Gdy w 1990 r. zacząłem działać w samorządzie (zostałem radnym Zakopanego) rozpoczął się najpiękniejszy, związany z osobą Polskiego Papieża, etap w moim życiu. Ale po kolei…

Górale uważali Jana Pawła II za Papieża-Górala, czemu zawsze dawali wyraz. Ojciec Święty to odwzajemniał. Bardzo się wzruszał i cieszył, gdy słuchał naszych muzykantów - góralskich kolęd i pastorałek, gdy przyjeżdżaliśmy co roku z szopką i choinką. Dlatego Zakopane marzyło, by wreszcie przyjąć go pod Giewontem. W 1991 r., podczas kolejnej pielgrzymki do Polski, Ojciec Święty odprawiał mszę świętą na krakowskim Rynku. Wraz z ówczesnym burmistrzem Maciejem Krokowskim po raz pierwszy złożyliśmy wówczas zaproszenie do naszego miasta.

I wydawało się, że w 1995 r. Papież-Góral zawita do nas. Z pewnych względów jednak do tego nie doszło, ale ta pielgrzymka stała się okazją, by ponowić zaproszenie. Będąc już burmistrzem Zakopanego, wraz z góralskimi parlamentarzystami: posłem Andrzejem Gąsienicą Makowskim i senatorem Franciszkiem Księdzulorzem wystaraliśmy się o nieoficjalną audiencję podczas pobytu Ojca Świętego w Żywcu. Papież uśmiechnął się i ściskając mi rękę powiedział:

- Ja też bym chciał.

Na to ks. Kardynał Macharski stanął koło nas i dodał, że jest z nami. Że też będzie czekał na Niego w Zakopanem. To nas bardzo wzmocniło, bo nasza inicjatywa przybrała już również charakter kościelny.

Nasze zaproszenie ponowiliśmy niedługo potem, gdy Jan Paweł II był z pielgrzymką na Słowacji w sanktuarium w Lewoczy. Tam już się pojawiły transparenty, że Zakopane czeka i kocha. Ojciec Św. odniósł się do tych słów i powiedział, byśmy w tej intencji pielgrzymowali do Matki Boskiej Lewockiej, by wyprosiła u Pana Boga łaskę jego przyjazdu na Podhale. I od tamtego czasu zrodziła się tradycja pielgrzymek polskich górali do Lewoczy.

Tymczasem wykorzystywaliśmy każdą okazję, by przypominać papieżowi o naszym zaproszeniu. Wyczuwaliśmy, że ten moment nadszedł, że podczas planowanej na 1997 r. pielgrzymki, papież nas już nie ominie. Gdy nadszedł dzień ogłoszenia miejsc, w które Jan Paweł II będzie pielgrzymował, mieliśmy już pewność. Już nie tylko, że przyjedzie i pobłogosławi, ale i zostanie dłużej. Jakby chciał wynagrodzić góralom, że tak długo na niego czekali.

I rozpoczęły się przygotowania. W tym czasie byłem w Rzymie aż 26 razy i wielokrotnie rozmawiałem z Ojcem Świętym. Byliśmy uczestnikami porannych mszy św. w prywatnej kaplicy. To są niezapomniane chwile. Pielgrzymka miała być bardzo bogata. Papież miał u nas zostać aż trzy dni, a cały ciężar organizacji, zarówno techniczny, jak i finansowy, wzięliśmy jako samorząd na siebie.

To, co najistotniejsze - jak dziś oceniam - w tej pielgrzymce, zaczęło się jeszcze przed nią. Rada Miasta przyjęła nowy herb, którego celem, zgodnie z zasadami heraldycznymi, miało być uwypuklenie istotnych dla miasta cech w sposób symboliczny. W jego tarczy znalazł się krzyż na Giewoncie oraz dwa klucze św. Piotra. Krzyż symbolizować ma nasz szacunek dla przodków, którzy na własnych plecach, kawałek po kawałku, wynieśli go na górę w 1901 r., klucze zaś przywiązanie do religii katolickiej i tradycji, w jakiej zostaliśmy wychowani. Naturalną koleją rzeczy uszyty został sztandar miasta (już z nowym herbem), który poświęcił sam Ojciec Święty. Było to szczególne wydarzenie, ponieważ nie zdarzyło się wcześniej, by papież święcił sztandar nie należący do instytucji kościelnej. Wreszcie, w grudniu 1996 r., przyjęliśmy uchwałę, że każda sesja Rady Miasta rozpoczynać się będzie słowami modlitwy za ojczyznę ks. Piotra Skargi - Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać…

Ojciec Św. przyjechał do Zakopanego 4 czerwca 1997 r., wieczorem. Na całym Podhalu zapalono wówczas ogniska, by o naszej wdzięczności i radości mógł się przekonać lecąc helikopterem. Najważniejszym jednak symbolem tej wizyty miał być jednak hołd, jaki zamierzaliśmy - jako górale - złożyć przed namiestnikiem Chrystusa na ziemi, u stóp Giewontu i górującego nad Zakopanem krzyża. Miał być to hołd naszej wdzięczności, prośby, a w głównej mierze zapewnienia, że trwać będziemy przy wierze naszych ojców. I taki hołd, co rozeszło się na cały świat, złożyliśmy. Trudno byłoby opisać jak doszło do napisania treści tego hołdu. Pracowały nad nią cztery osoby, zmieniały się wersje, wciąż dokonywaliśmy poprawek. Trwało to kilka miesięcy.

O hołdzie prawie do samego końca nie wiedział nikt. U kogokolwiek zaciągaliśmy rady, słyszeliśmy, że to niemożliwe, że nie przejdzie, że się nie praktykuje. Dziś, z perspektywy czasu, widzę, że ten hołd był swego rodzaju cudem. To była rzecz bez precedensu, by osoba świecka, a byłem nią ja, przemawiała z ołtarza w trakcie mszy św. z udziałem papieża. Poza tym nie uprzedzaliśmy o tym, co w tym hołdzie zostanie zawarte. Był to tekst autorski, wyrażający to, co po prostu czuliśmy.

Choć hołd wygłoszony został przez górali polskich, to myślę, że stanowi on hołd wszystkich Polaków. Jestem przekonany, że będzie on owocował. Klęczeliśmy tam bowiem w kilka pokoleń. Oprócz naszego pokolenia, było pokolenie naszych rodziców i pokolenie naszych dzieci. Wtedy nastolatków, dziś mających dwadzieścia kilka lat, nazywanych od niedawna pokoleniem JP2. Klęczeli zresztą wszyscy, na czele z kardynałami. To było niesamowicie charyzmatyczne wydarzenie, które bardzo mocno przeżyłem. Dla mnie zarazem ogromny zaszczyt, wielkie wyróżnienie, godność wręcz, że dane mi było odczytać ten hołd Ojcu Świętemu. Wśród wielu ważnych punktów papieskiej pielgrzymki do Zakopanego, była też konsekracja sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach. Mam w oczach, jak Ojciec Święty osobiście namaszcza ołtarz, wkładając w to całego siebie, całe swoje cierpienie.

Jest jeszcze jeden, dla mnie bardzo znamienny, symbol związany z tą pielgrzymką. W kilka miesięcy po jej zakończeniu Ojciec Święty mianował księdza prałata Stanisława Dziwisza arcybiskupem, a ten w swym biskupim herbie umieścił właśnie Giewont i za motto przyjął słowa "Sursum Corda!", a więc "W górę serca!" Słowa, które były myślą przewodnią papieskiego rozważania na mszy św. pod Wielką Krokwią.

Kończąc chciałbym jeszcze powiedzieć o szczególnej pamiątce, którą postanowiliśmy ofiarować Ojcu Świętemu w 2001 r. Dla Zakopanego była to szczególna data - stulecie krzyża na Giewoncie, istotnego elementu tożsamości górali. Tożsamości, w której świadomości - dzięki pokoleniu naszych dziadków - wzrastaliśmy. Na pamiątkę tamtego wydarzenia odlaliśmy m.in. miniaturki Giewontu. Jedną z takich figurek wręczyliśmy Janowi Pawłowi II, a drugą naszemu krajanowi księdzu arcybiskupowi Stanisławowi Dziwiszowi. Na tym jednak nie poprzestaliśmy. Uznaliśmy, że replikę naszej góry wyrzeźbimy w granicie, w nieco większych proporcjach i ofiarujemy jako pomnik do ogrodu w Castel Gandolfo. Nie ukrywam jednak, że ten pomysł został chłodno przyjęty przez watykańską administrację. Z wielką pomocą przyszedł nam wówczas o. Konrad Hejmo, a także kustosz sanktuarium na Krzeptówkach, ks. Mirosław Drozdek. Ks. Arcybiskup Dziwisz powiedział natomiast krótko: "dobra, przywoźcie!". Co więcej, zmienił nasze plany i zadecydował, że pomnik stanie w samych Ogrodach Watykańskich. Musieliśmy więc wykonać dla niego postument, bo w otoczeniu roślinności najzwyczajniej nie byłby widoczny. Sam pomnik, choć umieszczony w głębi ogrodu jest doskonale widoczny z kopuły Bazyliki Św. Piotra.

**********

Wspólnota Małopolska, Wydanie Okazjonalne, grudzień 2006