Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski

W 15-lecie istnienia - Instytut Katyński w Polsce

Właśnie rozpoczęły się wstępne prace ekshumacyjne w Katyniu. Zawdzięczamy to także działalności Instytutu Katyńskiego w Polsce.

Dziś wiele osób i instytucji zajmuje się sprawą wyjaśniania okoliczności zbrodni katyńskiej i upamiętnianiem jej ofiar. Kiedy ponad 15 lat temu kilkuosobowa grupa w Krakowie, jako pierwsza w Polsce, zajęta się głoszeniem prawdy o Katyniu - ujawnianiem rzeczywistych sprawców tej zbrodni, była osamotniona. Taka działalność w czasach komunistycznych przynosiła największe zagrożenie, ponieważ wyjątkowo silnie interesowało się nią SB. Nie znajdowała poparcia nawet w opozycji tamtych lat, gdyż traktowano ten problem jako na tyle niebezpieczny, ze mówiono, iż nie warto dla niego narażać się na "wpadkę". Kiedy działalność tej grupy - której istnienie jako instytucji formalnie ujawniono w kwietniu 1979 r. pod nazwą "Instytut Katyński w Polsce" - została zalegalizowana przed trzema laty, okazało się, że poważną część społeczeństwa temat już nie interesuje, gdyż "przejadł się" po krótkim, ale gwałtownym wybuchu wydawnictw, publikacji, artykułów w prasie i audycjach telewizyjnych po 1989 r. Powstały też, prócz Instytutu, nowe instytucje: Niezależny Komitet Badania Zbrodni Katyńskiej, fundacje z największą z nich Fundacją Katyńską, Federacja Rodzin Katyńskich, w której ze względów ambicjonalnych doszło do powstania niezależnych od siebie rodzin (np. w Bielsku-Białej). Słowem, niezorientowani mówią ze znużeniem: tyle już tych instytucji katyńskich...

Wczesną wiosną 1978 r. sprawą przypomnienia rodakom zbrodni katyńskiej postanowili się zająć Adam Macedoński - artysta grafik, którego stryj por. Józef Macedoński więzień Starobielska został zamordowany w Charkowie, Andrzej Kostrzewski - prawnik i historyk oraz nieżyjący już Stanisław Tor, żołnierz Armii gen. Andersa, współzałożyciel jednego z pierwszych w Polsce w 1978 r. Wolnych Związków Zawodowych w Katowicach. Latem tegoż roku dołączył do nich Kazimierz Godłowski i Leszek Martini. Działali w atmosferze stałego strachu, że tropiąca wszystkich, a zwłaszcza wyrażających się niepochlebnie o Związku Radzieckim - SB, może ich "namierzyć" i wyłapać (a wtedy nie zawsze "patyczkowano" się z opozycją, czego przykładem jest np. zabójstwo Stanisława Pyjasa) co zniweczy cały ich wysiłek. Ta grupa ludzi odbywała swoje zebrania po kościołach i w swoich mieszkaniach, starając się gubić "ubeckie cienie". Redagowała teksty, tłumaczyła obcojęzyczne publikacje i dokumenty, pisała odezwy, ulotki. Wtedy też przygotowano 15 numerów "Biuletynu Katyńskiego", które podobnie jak wszystkie inne pozycje miano wydawać później, ale w obawie przed ewentualną "wpadką" chciano przygotować następcom możliwie jak najwięcej już opracowanych materiałów. W okresie od lata 1978 r. do wiosny 1979 r. A. Kostrzewski przetłumaczył z angielskiego i przygotował do druku "Raport Owena O'Ma-leya" i "Raport Komisji Specjalnej Kongresu Stanów Zjednoczonych do Zbadania Mordu w Katyniu", L. Martini i K. Godłowski przetłumaczyli dokumenty z niemieckiego i rosyjskiego, Godłowskicmu udało się przywieźć z Niemiec Zachodnich, gdzie przebywał na przełomie 1978/79 r. w celach naukowych, kserokopię słynnego raportu oficera NKWD o likwidacji trzech obozów (Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk) opublikowanego w 1955 r. w piśmie "7 Tage". Przetłumaczył go i przygotował do druku.

"Instytut Katyński w Polsce" zdecydował się ujawnić się tuż przed 39. rocznicą zbrodni - w kwietniu 1979 r. Manifest, w którym oznajmiano jego powstanie (dla zmylenia podano, że działa on w kilku polskich miastach; w rzeczywistości filie istniały tylko w Warszawie i Wrocławiu) oraz cele działania, poszedł w świat za sprawą rozgłośni zachodnich i niektórych pism podziemnych. Grupom niezależnym (m.in. krakowskiej "Reducie", "Orłowi Białemu", "Chrześcijańskiej Wspólnocie Ludzi Pracy" i ogólnopolskiemu "Ruchowi Obrony Praw Człowieka i Obywatela") przekazano go już na przełomie marca i kwietnia. Pojawiły się też ulotki, które zawierały podstawowe informacje o mordzie w Katyniu począwszy od podania właściwej daty -1940 r. przez wyjaśnienie okoliczności, przebiegu i skutków tej nie mającej precedensu w cywilizowanym świecie tragedii jeńców wojennych, rozrzucano w Krakowie w duszpasterstwach akademickich, na uczelniach, w akademikach. Później wykorzystywano każdą okazję, by przez te ulotki przekazać prawdę katyńską, w okolicznościach wymagających dużej odwagi, np. rozrzucano je przy setkach, jeśli nie tysiącach, milicjantów i ubeków podczas mszy św. odprawianej przez Ojca Świętego na krakowskich Błoniach w czerwcu 1979 r. czy w jesieni, w czasie uroczystej bo rocznicowej, międzynarodowej sesji naukowej na UJ poświęconej "Sonderaktion Krakau'39". Rozprowadzane tam dwujęzyczne ulotki, dużo wcześniej przepisywano ręcznie na zwykłej maszynie! "W tamtych czasach już nawet wzmianka o Katyniu budziła strach, czasem nawet większy niż było to realne zagrożenie" - wspomina inicjator założenia Instytutu, jego dzisiejszy prezes, Adam Macedoński. - "Sądzę, że ludzie wychodzili z założenia, że Skoro o tak wielkiej zbrodni nikt w Polsce nie stara się nawet wspominać, to nie da się tego ruszyć, zwłaszcza, że rządy w Polsce sprawowane były z Moskwy. Nawet ludzie prawi, z przedwojennym kodeksem honoru, duchowni, osoby najodważniejsze - o AK-owskiej przeszłości na wzmiankę o Katyniu, reagowali wycofywaniem się, często odczytując temat jako prowokację."

Członkowie Instytutu przyjęli zasadę, iż działalnością organizacyjną, np. szukaniem drukarni, kontaktami z podziemiem, zajmie się jedna osoba. Pozwalało to uniknąć wpadki, a ponadto w myśl zasady: nie zabiją, czy nie aresztują, dopóki nie znajdą redakcji, dawała jakieś złudzenie bezpieczeństwa. Ujawnił się Adam Macedoński. Próby nawiązania współpracy z opozycją spełzły na niczym. "Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela", (ROPCiO) mimo, chęci pomocy, miał własne problemy, KOR natomiast odmówił, a powodów było wiele. Ówczesny jego działacz Jan Lityński wyraził obawy, jak wspomina A. Macedoński, że "może to wzniecić nienawiść między Polakami, a Rosjanami", Adam Michnik zaś, że "nie zajmuje się przeszłością..." Wśród KOR-owców panowało przekonanie, że ze sprawą należy zaczekać: zajmą się nią sami, kiedy przyjdzie pora. Zredagowane numery "Biuletynu Katyńskiego" i "Raporty Katyńskie ambasadora O'Maleya" skłonny był wydrukować Leszek Moczulski (wtedy jeszcze ROPCiO), ale w kilka dni po ich złożeniu, mieszkanie Moczulskiego "wpadło". Z tego powodu przez dłuższy czas ulotki i numery "Biuletynu" były rozpowszechniane w formie maszynopisowych kopii w bardzo nikłym nakładzie kilkudziesięciu egzemplarzy, a tylko jeden z pierwszych numerów wydrukowany został w Krakowie w 1979 r. na prymitywnym powielaczu spirytusowym, a więc również w niewielkim nakładzie przez wydawnictwo kierowane przez ludzi związanych z ROPCiO. W 1980 NIW (Niezależny Instytut Wydawniczy), czyli młodzi studenci UJ związani z "Orłem Białym" i "Redutą", które z kolei współpracowały z krakowskim ROBCiO) wydrukował na powielaczu pierwszą broszurę: "Raport Komisji..." a Wydawnictwo Krzyża Nowohuckiego wydrukowało w 1980 i 81 r. najpierw na ksero, a potem offsetem "Raporty Katyńskie". Pierwszym wydanym drukiem w wielotysięcznym nakładzie był dopiero numer 23 "Biuletynu" ze stycznia 1981 r. Następnie na przemian wydawane były numery aktualne i dokonywano reedycji starych. Przedrukowano jednak wówczas tylko połowę wydanych dotychczas, gdyż na przeszkodzie stanęło wprowadzenie stanu wojennego, a szef oficyny wydawniczej Wojciech W.Wiśniewski, który wydawał m.in. "Biuletyn" w dużym, nawet jak na wydawnictwa solidarnościowe, nakładzie (5-10 tys egzemplarzy) znalazł się w więzieniu. Inne wydawnictwa niezależne (także w czasach "Solidarności") odmawiały, jak stwierdził A. Macedoński, drukowania materiałów dotyczących sprawy Katynia bojąc się ściągnąć na siebie szczególne represje ze strony SB i utrudnień w działalności wydawniczej.

Adam Macedoński chodząc ulicami, zawsze miał w kieszeni kartkę z nazwiskiem i czymś w rodzaju apelu, na wypadek gdyby "zgarnięto" go nagle, bez wiedzy bliskich lub znajomych. Średnio dwa, trzy razy w miesiącu bywał aresztowany; siedział nawet do 56 godzin, czym łamano przepisy pozwalające na zatrzymanie bez sankcji prokuratorskiej do najwyżej 48 godzin. Obywało się bez bicia, apelowano raczej do jego poczucia "obywatelskiej odpowiedzialności", a trafiało się, że podkreślano, iż choć "o Katyniu oni wiedzą lepiej, to nie jest to czas. by tę sprawę ruszać". Zdarzyło się, że funkcjonariusze spraw wewnętrznych okazali mu nawet jawną sympatię. Podczas jednego z aresztowań, milicjant dowiedziawszy się, że chodzi o "Katyń" najpierw zapytał go w którym areszcie chciałby przesiedzieć, po czym wykłócał się o samochód, który zawiózłby go do jedynego w miarę czystego aresztu, o co prosił zatrzymany, ale odległego, bo położonego w Nowej Hucie. Także w areszcie tym potraktowano go po ludzku: dostał najlepszą celę, dodatkowe materace i czyste koce, gdy ówczesną regułą były lepiące się od brudu, a nawet wiadro do celi, co docenić mogą tylko ci, którzy musieli godzinami czasem, przestępując z nogi na nogę dopraszać się o wypuszczenie z celi dla załatwienia potrzeb fizjologicznych. Kiedy indziej w trakcie jednej z długich rewizji w mieszkaniu Macedońskiego jeden z ubeków sięgnął po książkę "W cieniu Katynia" Stanisława Swaniewicza, po czym szybko ją odłożył i skomentował: "nic tu nie ma". Chwilę później drugi z nich o charakterystycznym wschodnim akcencie otworzył drzwi w rodzaju balkonowych, prowadzące jednak na otwartą przestrzeń, a było to 8 piętro, i zapytał, czy nie boi się, że nagle wyleci stąd i się zabije. Zbeształ go za to dowodzący rewizją. "Mniej się batem" - wspominał Macedoński -"Polaków, ubeków, milicjantów, niż wywiadu sowieckiego. Nie byłem pewny kiedy mnie tam przetrącą". Jako niegdyś głośny artysta - grafik zaliczył 10-letnią przerwę w pracy: jego prace przestano drukować w krakowskim tygodniku "Przekrój", gdzie pracował.

Dziś "Instytut Katyński w Polsce" wydaje 37 numer "Biuletynu". W sprzedaży jest ich książka, "Mój ojciec", będąca plonem konkursu na wspomnienie o zamordowanych w Katyniu ojcach i braciach. Poza tematyką katyńską Instytut zamierza zająć się innymi zbrodniami sowieckimi dokonywanymi - w tym samym czasie z tego samego jak w Katyniu rozkazu - w więzieniach sowieckich (szacuje się, że zginęło w nich ok. 7 tys. oficerów i elity politycznej Polski), problematyką wywózek na Sybir. Prowadzi też regularną korespondencję z Prezydentem RP, Sejmem, Senatem w sprawach katyńskich i w sprawach Polaków na Wschodzie. Instytut sprawę Katynia przypominał przez czasopisma i ulotki. Wyjątkowo wstrząsającą formę protestu przeciwko zapomnieniu zbrodni katyńskiej wybrał krakowianin Walenty Badylak. W "przeddzień" 40. rocznicy tego wydarzenia dokonał na krakowskim Rynku aktu samospalenia. 23 marca 1980 r. około 8 rano, Walenty Badylak przykuwszy się żelaznym łańcuchem do znajdującej się na płycie Rynku ulicznej pompy, oblał się benzyną i podpalił. Chwilę później eksplodowały butelki z benzyną ukryte w kieszeniach jego ubrania. "Natychmiastowa próba ratunku" - relacjonowała ówczesna podziemna prasa - "jaką podjęli nadbiegający z gaśnicami kierowcy kilku samochodów dostawczych stojących przed pobliskimi Delikatesami nie dała rezultatu. Ktoś zdążył jeszcze tylko sprowadzić z Kościoła Mariackiego księdza, który udzielił straszliwie poparzonemu Badylakowi ostatnich sakramentów. Wtedy też wszyscy mimowolni świadkowie tego tragicznego wypadku dostrzegli wiszącą na piersi konającego metalową tabliczkę z wygrawerowanym napisem. Tabliczka zniknęła w chwilę później." Zabrała ją milicja. Było to Jego ostatnie przesłanie w którym protestował m.in. przeciwko "zmowie milczenia wokół zbrodni w Katyniu." Wiadomość o męczeńskiej śmierci Badylaka bardzo szybko obiegła cały Kraków. Poruszyła nawet niektórych partyjnych. Jeden z nich, z redakcji "Przekroju", wstrząśnięty tym wydarzeniem, przybiegł już o 9 rano, do mieszkania jednego z działaczy Instytutu Katyńskiego, choć zdawał sobie sprawę, że ta wizyta może zostać odnotowana przez SB i zagrozić jego karierze. Zapewne nie umiejąc w inny sposób wyrazić tego co czuje, zdradził w tajemnicy, że ma ukryty głęboko w piwnicy obraz Piłsudskiego, który ofiaruje na rzecz Instytutu.

Po paru godzinach od tej tragedii wokół pompy ludzie zaczęli składać kwiaty i zapalone świeczki. W ten sposób do wieczora powstał tam kilkumetrowej wielkości krzyż. Obok niego gromadzili się ludzie; śpiewano pieśni religijne i patriotyczne. W nocy kwiaty i świeczki zniknęiy, a następnego dnia prasa (tylko krakowska) zamieściła krótkie notatki o "samobójstwie leczonego z powodu chronicznej choroby psychicznej Walentego Badylaka." Nie dano jednak wiary takim "informacjom" władz, ludzie codziennie przez wiele następnych dni przynosili świeże kwiaty i zapalali świece, które każdej nocy usuwano. 14 rocznica tej tragicznej śmierci która była protestem przeciwko fałszowaniu sprawy Katynia, przeszła właściwie niezauważona. Na pamiątkowej płycie wmurowanej tu przed trzema laty znalazła się tylko świeczka i kilka kwiatków...

* * *
Do największych osiągnięć "Instytutu Katyńskiego w Polsce" zaliczyć można ruszenie sprawy Katynia w społeczeństwie polskim i ruchach niezależnych, uczynienie ważnym żądania sprawiedliwości dla rodzin ofiar zbrodni i dla narodu polskiego, przyczynienie się do uznania w stosunku do sprawy Katynia za podstawowy w rozliczeniach z byłym ZSRR i komunistami.

Anna Biedrzycka